Anna niczym się nie różni od innych kobiet. Jest żoną, matką i ma stałą pracę. Jednak od pewnego czasu zaczęła zauważać, że kondycja zdrowotna jej rodziny się obniża.
To oczywiście sprawia, że Ania się boi i choć szuka przyczyn niezrozumiałego zjawiska to jednak w praktyce wygląda to tak, że nieustannie wszystkim opowiada o swoich lękach i problemach, bez zaangażowania w słuchanie rad i stosowanie się do nich.
Wyraźnie zależy jej na tym, żeby była dobrze zrozumiana kosztem swoich rozmówców, ich opinii, rad oraz poczucia bycia zbędnymi.
Któregoś wieczora odwiedziła Annę jej przyjaciółka i rozmawiały o konieczności znalezienia psychologa. Córka ma jakieś dziwne stany lękowe, a mąż coraz częściej odczuwa ból w klatce piersiowej.
Ewa, przyjaciółka Anny wielokrotnie próbowała przebić się przez potok słów koleżanki by podzielić się swoimi obserwacjami i pomysłami na rozwiązanie tej trudnej sytuacji jednak wciąż nieskutecznie. Wreszcie wstała czym zwróciła na siebie uwagę i powiedziała:
"Aniu, kochana, Ty chyba chcesz żeby Twoja rodzina była chora.
Pójdę już. Nic tu po mnie."
Tamtego wieczora spełniło się najgorsze przeczucie Anki. Znowu została porzucona.
Nie rozumiała czemu Ewa wyszła w taki sposób ale poczuła ból w sercu. Ewa była jej najlepszą przyjaciółką, zwierzały się sobie ze wszystkiego, ale nigdy nie spotkała się z taką reakcją bliskiej jej osoby.
Nie dość, że poczuła się odrzucona i zdecydowanie nie zrozumiana, to naprawdę panicznie bała się o córkę i męża. Żyła w tym lęku dobre trzy lata, nic nie działało więc była zdesperowana, żeby znaleźć rozwiązanie.
Faktem jest, że dużo o tym mówiła bo pomagało jej takie wyrzucenie z siebie, choć czasem zwracano jej uwagę, że za mało słucha. Ona jednak starała się, żeby zrozumiano ją, żeby nie przeinaczono jej słów.
Właściwie odkąd pamięta, gdy w jej życiu pojawił się ktoś miły, ona czuła, że może się otworzyć i opowiedzieć o sobie. Pamięta, że czasem zarzucano jej ciągłe mówienie i znikome zainteresowanie rozmówcą, jednak nie widziała związku pomiędzy tymi uwagami, a tym, że przyjaciele odchodzili. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że wpływało to na stan zdrowia jej najbliższych. A przecież kochała ich i chciała dla nich jak najlepiej.
Jako psychoterapeuta z wieloletnim doświadczeniem wiem, że brak umiejętności słuchania i ciągła potrzeba zagadywania siebie, rzeczywistości i bliskich nam osób może prowadzić do spustoszenia i destrukcji zarówno relacji jak i zdrowia. Wiem też, że mechanizm ten nie bierze się znikąd i aby jakkolwiek wspomóc Annę, należy przyjżeć się właśnie tej technice radzenia sobie ze stresem, bo wygląda na dominującą i nieefektywną.
Anna zauważyła, że bliscy zwracają jej uwagę na brak słuchania i że osoby, które uważała za przyjaciół po pewnym czasie odchodzą z jej życia. Zdała sobie również sprawę z tego, że opowiadanie o sobie przynosi jej ulgę i daje złudzenie poprawy nastroju. Na krótką metę tak się z pewnością dzieje, jednak czy aby na pewno tak się dzieje w całościowym rozrachunku?
Każdy z nas ma swoje mechanizmy adaptacyjne i obronne. Większość z nich zaczeła się kształtować w dzieciństwie. Jeśli więc w dzieciństwie otrzymaliśmy dużo miłości i uwagi oraz wsparcia - mieliśmy szansę na wytworzenie zachowań w oparciu o poczucie bezpieczeństwa i poczucie bycia kochanym. Jeśli jednak w dzieciństwie nie mieliśmy wielu powodów do radości, nie czuliśmy się bezpieczni, zauważani i czesto musieliśmy się samodzielnie zmagać z dziecięcymi troskami, a świat ludzi dorosłych wyglądał jak pole bitwy, to niestety wytworzyliśmy w sobie zachowania, które u podstaw mają potrzebę samoobrony, oraz radzenie sobie z niebezpieczeństwem.
Łatwo się o tym mówi w perspektywie przeszłości. Sprawa się jednak komplikuje gdy ZROZUMIEMY, że owe mechanizmy z dzieciństwa dyrygują naszym dorosłym życiem.
Anna także wytworzyła mechanizmy adaptacyjne i jednym z nich jest ciągłe wyjaśnianie swojego życia innym osobom.
Gdy się czegoś boi, jest w stresie, nad którym nie potrafi zapanować - zaczyna mówić. Mówi tak szybko, dużo i szczegółowo, że nie potrafi przestać, a rozmówcy nie mają szansy przebić się przez jej potok słów.
Z jednej strony takie wyrzucenie z siebie tego co ją boli pomaga, z drugiej jednak widzimy, że Anna utknęła w destrukcyjnym mechaniźmie i nie przekroczyła magicznej bariery komunikacji z drugim człowiekiem.
Zupełnie jakby tłumaczenie siebie i swojej sytuacji dawało jej poczucie bezpieczeństwa i ratowało przed nadciągającą karą.
Niestety jej rozmówcy słyszą jedynie jej słowotok, i czują się nieważni, wręcz zbędni. Dlatego zrozumiałe jest, że po pewnym czasie odchodzą.
Owe odejścia wzmagają lęk przed porzuceniem i jeszcze bardziej nakręcają mechanizm bełkotu, który wyklucza jakąkolwiek zdrową formę komunikacji.
Anna się boi. Permanentnie i panicznie się boi, że zostanie porzucona, odrzucona, że będzie ukarana, i co gorsza - nie ma o tym wszystkim bladego pojęcia. A do zestawu nieuświadomionego dochodzi lęk o stan zdrowia córki i męża co druzgodząco pogarsza sytuację. Anna jest załamana.
Mimo, że Anna kocha swoją rodzinę i próbuje na znane sobie sposoby wesprzeć córkę i męża to jednak emanuje sporą toksycznością, której sobie nie uświadamia. Gdyby skorzystała z pomocy specjalisty i skupiła się na źródłach lęków i destrukcyjnych mechanizmach, które nią kierują, z pewnością przestałaby być tokstycznym domownikiem i znacznie efektywniej mogłaby ich wesprzeć.
Głęboka psychoterapia, której celem jest odbudowanie zdrowych, bezpiecznych relacji oraz uzdrowienie i transformacja destrukcyjnych mechanizmów dałaby Annie szansę na zrozumienie domowników i bliskich osób.
Innym efektem psychoterapii byłaby lepsza zdolność radzenia sobie ze stresem, kwitnące relacje z domownikami oraz poprawiony stan ich zdrowia. Kto wie, być może córka nie potrzebowałaby psychologa?
Anna mogłaby wzbudzić w sobie zdolność do empatii, współczucia i otwartość na drugiego człowieka. A brak tej ostatniej powodował, że wszystkie bliskie jej osoby ją zwyczajnie opuszczały. Taki stan rzeczy zredukowałby poziom stresu w całej rodzinie, a wzajemna troska i zrozumienie przywołałyby uśmiech, zadowolenie i szczęście.
Z perspektywy dramaterapeuty, mogę dodać, że Anna nie jest odosobniona w swoich lękach.
Bardzo często uważamy, że aktualna, trudna sytuacja wzbudza w nas lęki ponieważ nie zdajemy sobie sprawy z faktu, że już bardzo dawno temu wypracowaliśmy w sobie taki właśnie model reagowania na trudności i stres. Toteż dramaterapeuta pracując z doraźnymi bolączkami, dotyka również źródła problemu, wspiera uzdrowienie mechanizmu, któremu pacjent podlegał całe życie.
Jednocześnie wprowadzając jakość zdrowej relacji międzyludzkiej, współtworzy z pacjentem matrycę na istniejące i przyszłe relacje.
Sytuacja taka jak ta pokazuje bardzo jasno, że problemy nie rozwiązane przytłaczają, a podjęcie próby psychoterapii jest zawsze krokiem na przód.
Pozdrawiam
Monika Burzykowska
Dramaterapeutka Monika :)
Comments