top of page

Nagonka na narcyza

W ciągu ostatnich kilku lat internet huczy na temat narcyzów. Ukazywani są jako przestępcy, którzy wyniszczają swoje środowisko i sieją spustoszenie.


Zaciekawiła mnie ta fala zainteresowania narcyzami. Skąd powstała dyskusja na ich temat? Jakie jest jej źródło? Czyżby wcześniej nikt się nie znęcał, nie manipulował, nie ograniczał się do zainteresowania samym sobą?


Jest jeszcze jeden aspekt, który wzbudził we mnie zainteresowanie, a mianowicie czynnik geograficzny. Pracując w realiach brytyjskich, mam do czynienia z pacjentami o bardzo zniszczonej strukturze emocjonalnej, etycznej, społecznej, ludźmi, którzy nie mają dostępu do jakiejkolwiek autorefleksji, co sprawia, że mogą wyniszczać innych i nie mieć żadnych wyrzutów, ani skrupułów z tego tytułu. A jednak o narcyzach tak często jak w Polsce nie słyszę.


Czy Polska jest żyzną glebą dla hodowli narcyzów?



Z przymrużeniem oka, a może u wrót traumy kolektywnej?


Mamy w swojej historii wiele chwil chwały i wiele chwil cierpienia. Dość popularny motyw wielu krajów i wielu społeczności. Co więc dziwi?

Otóż ważna jest percepcja, soczewka, przez którą postrzegamy świat.


Dla przykładu, obecnie w Wielkiej Brytanii obserwuję degenerację społeczną, która wynika z wielu lat szeroko pojętej wielkości ale i przemocowej historii kraju. Poczucie winy czuje się tu w różnych aktach społecznych, a kondycja kolejnych pokoleń potwierdza zbiorową autodestrukcję.


Odnośnie percepcji, to w Wielkiej Brytanii obserwuje się tendencję pozytywną, przyjazną zarówno przeszłości jak i teraźniejszości. W Polsce natomiast mamy wciąż powszechne naburmuszenie, roszczeniowe podejście do świata i dla przykładu dominującą falę narcyzów.

Czy może to wynikać z przeszłości?


Otóż badania prowadzone wśród ofiar holokaustu, jak i historycznego czy współczesnego niewolnictwa dają jasne podstawy by dostrzec efekty traumy kolektywnej w codziennym funkcjonowaniu każdej jednostki.


Międzypokoleniowa trauma kolektywna


Efekty takiej traumy są na pierwszy rzut oka mało widoczne. Nie dotyczą bowiem tylko jednostek, ale całej społeczności. Trudno jest więc wysnuć wniosek, że cały naród jest chory....


Jeśli jednak z zaciekawieniem i chęcią zrozumienia przyjżymy się pewnym predyspozycjom i powtarzającym się schematom, możemy zacząć przecierać oczy ze zdziwienia.


Do efektów traumy społecznej należą między innymi:

  • brak umiejętności poradzenia sobie z emocjami,

  • obwinianie innych za własne niepowodzenia,

  • powielanie podobnych błędów,

  • utrzymywanie ciała w stanie permanentnego zagrożenia,

  • brak zdolności regulowania poziomu stresu,

  • niezrozumiałe reakcje w sytuacjach obiektywnie neutralnych,

  • niskie poczucie własnej wartości postrzegane jako fałszywa pokora, itd.


Innymi słowy, osoba, która nosi w sobie traumę, z którą się nigdy nie uporała, przez całe życie czuje się ze sobą źle, niepewnie, ciągle walczy bo musi się bronić, nigdy nie osiąga stanu wewnętrznego spokoju, wciąż szuka sposobów by go osiągnąć, ale bezskutecznie. Taki nosiciel traumy walczy i robi to na różne sposoby, zazwyczaj z ukrycia, po partyzancku.

Kluczem jest permanentne i nieuświadomione poczucie zagrożenia.


Wyobraźmy sobie podwórko wypełnione rozkrzyczanymi dziećmi, które sypią na siebie piaskiem, kopią się wzajemnie, obrażają się na siebie i chcą zatrzymać swoje wszystkie zabawki, żeby nikt inny nie miał do nich dostępu.
Te dzieciaki są tak nabuzowane, że niezależnie od okoliczności, zawsze, na wszelki wypadek będą bronić samych siebie i własnego terytorium (tego co posiadają i tego kogo posiadają).

A tymi dziećmi z podwórka może być każdy z nas. Zaryzykuję stwierdzenie, że ów podwórkowy zestaw dominuje w świecie dorosłych.


Wypisz, wymaluj żyzna gleba dla narcyzów...


Tylko czemu w Polsce? Czemu tak dużo w nas tych tendencji do szybkich ocen i łatek? Co musimy sobie kompensować jako naród, skoro tak łatwo popadamy w kłótnie, które mają na celu pokonać przeciwnika, zamiast znaleźć rozwiązanie?



Co na to dramaterapeuta, pracujący z traumą?


Praca w sektorze adopcji, traumy, i uzależnień daje możliwość obserwacji bardzo intensywnych reakcji na ludzką nieporadność takich jak agresję, wycofanie i wiele innych metod adaptacyjnych.

Dopóki nie doswiadczymy takiej intensywności, nie dociera do nas, że sami jesteśmy nosicielami tej samej choroby czyli traumy. Dopóki o tym nie wiemy, dopóty nic z tym faktem nie robimy.


Faktycznie łatwo nam obwiniać innych za nasze niepowodzenia.

Obwiniamy naszych rodziców, całe rodziny, obwiniamy różne zdarzenia, błednie dobranych partnerów, szefów aż wreszcie korzystamy także z różnego typu diagnoz jak ze swoistego alibi by nad sobą nie pracować.


Efekt owej społecznej bierności jest taki, że sami podtrzymujemy traumę przed którą się bronimy. Powielamy schematy obwinianiamy, jesteśmy egocentryczni, poniżamy innych bez refleksji, że to co robimy to błąd, który można i należy naprawić.


Bez uleczenia traumy w sobie narażamy kolejne pokolenie na kontynuowanie tego samego wzorca.


Produkujemy między innymi kolejne pokolenie narcyzów.


A gdzie są nasze granice? Gdzie jest nasza odpowiedzialność?


Otóż istotnym efektem nosicielstwa traumy jest brak umiejętności wyznaczania granic.

Jeśli zastanowimy się nad konotacjami jakie mogą powstać w przeciętnym Polaku w związku ze słowem GRANICA, dość szybko się zorientujemy, że pojawi się więcej negatywów niż pozytywów. Polska granica, odebrane granice, zabory, mur graniczny, itp.


Jednak w przypadku relacji ze sobą i innymi, koncentracja na negatywnym aspekcie wyznaczania granic to najprawdziwszy w świecie błąd.

Błąd, w który sami wpadamy wchodząc w relacje z osobami toksycznymi, ponieważ SAMI NIE POTRAFIMY OKREŚLIĆ I POSTAWIĆ JASNYCH GRANIC.


Jeśli nie wiem kim jestem, nie znam swoich potrzeb; nie wiem jak zachować własne poczucie bezpieczeństwa; co jest dla mnie dobre, a co nie; co sprawia, że jestem szczęśliwa, a co nie - wówczas wdziera się przeciek, który jak woda w skale, żłobi w nas przestrzeń do zranień. Wtedy jesteśmy podatni na znajdowanie osób, które te dziury będą "zalepiać, wypełniać, uzupełniać', czyli niejako będą naszym dopełnieniem.

Problem w tym, że owo dopełnienie ofiarowują nam osobowości, które mają do tego odpowiednie predyspozycje. Często stają się nimi osobowości narcystyczne.


Aby tego uniknąć, musimy stworzyć stabilną i bezpieczną granicę.


Akt ten wymaga wysiłku i odbiera nam korzystania alibi, które jako ofiary narcyzów zdobywamy, ale daje wolność i emocjonalną suwerenność.



W moim gabinecie


Kiedy pacjent przychodzi do mnie na psychoterapię, mówię od razu, że po jej odbyciu, życie się zmieni.

Zadaję wówczas pytanie, czy pacjent jest na tę zmianę NA PEWNO GOTOWY.


Niektórzy są gotowi, wręcz po tę zmianę przychodzą bo jej chcą ale sami nie są w stanie jej sobie zaoferować.

Inni natomiast chcą coś poprawić ale zmieniać nic nie chcą. To jest postawa, w której brakuje gotowości i zrozumienia celu psychoterapii. Tacy pacjenci zreguły dość szybko rezygnują.


Czemu głęboka psychoterapia wprowadza zmiany i jest na tyle trudna, że czasem się z niej rezygnuje? Bo podstawowym jej celem jest rozpoznanie i ustalenie granic. Granica to bezpieczeństwo.


Dopóki psychoterapeuta nie stworzy pacjentowi odpowiednich warunków by poczuł się on bezpiecznie, wyregulował układ nerwowy, i poziom stresu; pacjent pozostanie w stanie zagrożenia i gotowości do ucieczki, walki lub zapaści emocjonalnej.

Pozostanie więc w stanie zagrożenia.

W takim stanie proces uzdrowienia i zmian nie ma prawa nastąpić.


Okazuje się, że wyznaczenie granic jest podstawowym problemem większości z nas. I jest to pierwsza sprawa, którą pośrednio lub bezpośrednio dotykam na sesjach dramaterapii. Bo moim zadaniem jest stworzenie mojemu pacjentowi takich warunków, by mógł przestać się bronić, przestać atakować, i poczuł się na tyle swobodnie jak swobodne dziecko, o które troszczy się kochający rodzic.

Taki rodzic, miedzy innymi stawia granice.


Poznaj własne granice, a narcyz Ci nie groźny


Z punktu widzenia dramaterapii, człowiek pracuje przede wszystkim ze sobą, nie nad kimś innym. INNI NAS NIE INTERESUJĄ.


To co możemy zrobić na pewno, to uzdrawiać, udoskonalać, rozwijać siebie. Kiedyś, gdy byliśmy dziećmi - funkcję tę pełnili nasi rodzice. Jednak wiek dorosły jest obszarem ludzkiej dojrzałości.


Jeśli nadal czekamy, że inni o nas zadbają, to znaczy, że nie jesteśmy dojrzali.

Jeśli jednak rozumiemy, że do nas należy dbanie o własne dobro i o dobro naszych najbliższych (często od nas zależnych, jak choćby nasze dzieci), wówczas mamy do życia zupełnie inne podejście.

Jesteśmy proaktywni, opiekuńczy, troskliwi i stawiamy granice.


Kiedy pacjent spotyka się ze mną na sesji i zaczyna opowiadać o innych, ja natychmiast kieruję uwagę na rolę pacjenta, jaką w tej relacji odgrywa. Jest to bowiem osoba najważniejsza, ta, która podjęła dojrzałą decyzję by do mnie się zgłosić i nad sobą pracować.


Owo przekierowanie uwagi pokazuje czy granice są czy też ich nie ma.

Bo niektórzy zechcą wrócić do siebie i o siebie zadbać, inni jednak tkwią w opowieściach o sprawcach nieszczęść.

W takim przypadku moja rola się kończy, zanim się nawet na dobre zaczęła.


POSIADANIE WŁASNYCH GRANIC UCHRONI NAS PRZED OSOBAMI, KTÓRE OKREŚLAMY MIANEM NARCYZA.


Po pierwsze te osoby same mają dojrzeć do tego kim i jakie są. Może nigdy do tego nie dojrzeją więc próby zmiany ich są w tej sytuacji jałowe.


Po drugie szastanie łatką "narcyza" przypomina mi czasy stosów w centrach miast, na których palono kobiety, z którymi nikt nie mógł sobie poradzić.

I choć porównanie nie jest adekwatne, to mechanizm jest ten sam - zamiast wziąć odpowiedzialność za swój dobrostan, przerzucamy winę na innych by tkwić w roli ofiary i korzystać z alibi, które pozwala nam nadal nad sobą nie pracować.


Dojrzały człowiek jednak weźmie odpowiedzialność za siebie.


Dlatego zanim nazwiemy kogoś narcyzem, proponuję żebyśmy najpierw zastanowili się czemu tego człowieka wpuściliśmy do swojego życia, jaką rolę w nim odegrał i co teraz zamierzamy z tym zrobić?

Jaką dojrzałą decyzję podejmę w związku z tym, co przeżyłam?

Zacznę pracować ze sobą, żeby więcej nie wejść w podobny model, czy jednak poszukam kogoś innego naiwnie sądząc, że będzie lepiej?

Nie będzie.


Z punktu wiedzenia dramaterapii mogę zapewnić, że choć proces wzrastania, dojrzewania, uleczania jest bolesny i czasochłonny to jednak daje tak wielkie pole do szczęśliwego życia, że warto ponieść wysiłek by sobie taki stan zafundować.


Zapraszam oczywiście do kontaktu,


Z pozdrowieniami,

Wasza Dramaterapeutka Monika :)



Comments


bottom of page